piątek, 31 maja 2019

Panta rhei.

Dawno nas nie bylo.
Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem.

<3 

Z nagich galezi wystrzelily liscie, zakwitly moje ukochane konwalie. Bajer zaczal w koncu zrzucac chmury siersci, które próbuje z niego bezskuteczne wyczesac. Musielismy uporac sie z jego paleczka ropy blekitnej, co bylo priorytetem. Okazalo sie pózniej, ze wykryto równiez gronkowca, jak paleczka poszla precz - po 5 tygodniach. Zdecydowano, ze najbezpieczniej bedzie punkcja pobrac mocz z pecherza. Sam zabieg przezylam duzo gorzej niz Bajer, ciesze sie, ze nie pojechalam do lecznicy sama :)
Okazalo sie, ze w moczu nie ma jednak gronkowców (!), wyniki watrobowe sa tak dobre, jakby mu ktos mu wymienil ten zmeczony organ, trzucha doszla wlasciwie do siebie, tak wiec tfu, tfu, Bajerancky wrócil do zywych po pieciu miesiacach.
Tak wiec teraz chodzimy (lub ciagniemy sie) na spacery, zaliczyl juz nawet dwie kapiele, czym byl absolutnie zachwycony i bede przestawiac psisko na ponoc bardzo dobra karme z ryba firmy Grow. Trzymam kciuki za to, by sie udalo. 

Pierwsze taplanie w tym roku.


Odżył po chorobach :)  



W weekend majowy z racji pracy odpoczywalismy tylko z doskoku, ale udalo sie nam zajrzec do lódzkiego EC1, którego szczerze nie polecam. Slabe eksperymenty, slabe eksponaty, niejasny i nieczytelny jezyk instrukcji i wyjasnien... pustawe sale, a ewentualnie fajne rzeczy byly niedostepne. Mozna na palcach jednej reki policzyc to, co nam sie podobalo.



A poza tym, moze to brzydko zabrzmi, ale ilosc puszczonych samopas dzieci, z rodzicami majacymi to, co pociechy robia i jak bardzo przeszkadzaja innym, w nosie. Zeby nie powiedziec, ze glebiej. Tak ze zdarzalo sie, ze w labirynciku z laserami ustawialismy droge odbicia, po czym wpadaly dzieci (nie jedno, nie...) i przestawialy nam lustra, po czym biegly dalej. Czy wyrywaly jakas korbke z reki. Nie i jeszcze raz nie. Pomijam juz to, ze wpadaly na zwiedzajacych, podeptaly mnie nie raz, wpychaly sie do windy i zepsuly nam resztke radosci ze zwiedzania. nie mam nic przeciwko dzieciom, ale tu bylam tak zmeczona po wyjsciu, ze marzylam tylko o wlasnej kanapie, ciszy i spokoju. Poza tym w srodku bylo koszmarnie zimno.


Spiąca mordeczka.

Zdaza nam sie, ze caly weekend kursujemy miedzy rodzinnymi domami. Bajera oczywiscie, zabieramy ze soba, a potem zmeczony odsypia cala droge na kolanach i zdaje sie byc wtedy bardzo szczesliwy. Zwlaszcza, ze ciezko czasem pracuje w czasie tych wyjazdów - przesadza kwiatki, zzera por, uklada na plasko paprocie, kopie dolki i jesli zostaje u rodzicow sam jest absolutnie zobowiazany do nie wchodzenia do domu, a czekania na nas pod brama lub wejsciem. Specyfika tego czekania polega tez na tym, ze mój pies wylacza aparat sluchowy na tyle, ze nie slyszy wolania do domu, naklaniania zeby z betonu przeniosl sie moze na koc, lezacy obok tudziez opuscil stanowisko pod brama. Potrafi kogos do tego zburczec, zeby przeszkadzaja w waznej psiej czynnosci. Takze dla nas wypoczynek, dla niego ciezka praca.

W maju mialam urodziny i zostalam z tego powodu obdarowana piekna, czekoladowa zaba, kremowymi piwami, fasolkami Bertie'go Botta. Cudna sprawa dla starej juz fanki HP :)







Zajrzelismy na wystawe w Lodzi na Start zobaczyc sie z hodowczynia bracco, od której marzy mi sie szczeniak. Odrostek juz, PET, bo bracco italiano podbily moje serce i snia mi sie po nocach. Mysle, ze Bajer tez bedzie rad z towarzystwa, w koncu to ono jest dla niego na spacerach najwazniejsze :)



Dostalam na dzien kobiet szklarenke od lubego, w której mięta z werbeną rozpanoszyła się nieprzytomnie i milo na nią popatrzeć.





Czekam juz na wybuch lata, gorace, parne dni i słoneczne poranki, na letnie sukienki, sandały. We wrześniu wybieramy się na wakacje i powoli zaczynam odliczać dni.
W tym czasie Bajer zostanie w domu z opiekunką, która dzieki poleceniom udało nam się znaleźć i zdaje sie, że da sobie z nim radę. Tak więc plan na najbliższe miesiące jest! Dużo koni, dużo zdrowia, dużo świezych owoców, warzyw i ciut wypoczynku, a to wszystko z wizją nadchodzących we wrzesniu, jak u nas wieczory staną się chłodne, wakacji w ciepłym miejscu.

P.S Brak polskich znaków to wynik jakiegoś automatycznego formatowania, wybaczcie...

wtorek, 2 kwietnia 2019

Życie z bassetem; chorujący pies.





Troszkę faktów.

W pierwszym roku, pierwsy wyjazd nas jezioro, poranna wizyta u weta, bo pies ma atak paniki w nowym miejscu,w nocy.

Byłam nieświadomą kosztów, wynikających z poważnych psich chorób, z racji posiadania wczesniej psów o żelaznym zdrowiu. To tytułem wstępu.
Byłam też naiwna myśląc, że branie psa z fundacji GWARANTUJE mi, ze jej zapewnienia są absolutnie pewne.
Potem już było okay..
Te dwie rzeczy to jedna z największych nauczek, jakie wyniosłam z posiadania psa.
Bajera mam z jednej, już własciwie ni funkcjonującej, fundacji bassetów. Nikomu jej nie polecę, bo panie ją prowadzące nie były kompetentne, moim zdaniem. Miały bassety, ale z dobych hodowli, nie po przejściach, a psy nie były problematyczne jakoś szczególnie z powodów przebytych traum czy przewlekłych chorób. I nie dopuszczały do siebie faktu, że coś spartaczyły.
Niemal 90% psów wziętych z tej fundacji było przez prezeski nigdy nie widziane na oczy, wydawane też dzięki pośrednikom - ludziom których one same też nie widziały. wizyty adopcyjne przeprowadzały osoby, które prezeski znały tez często tylko z neta.
Mogłabym tak długo, ale pomijając kłamstwa, jakimi raczyły mnie nawet odnośne siebie, co wyszło z czasem, nie jestem jedyna w tych poglądach. A jak zaczęło się psuć, obydwie panie zwinęły sie z frontu, zostawiając wszystko tak, jak stało.
Znalazłę.

Dążę jednak do tego, co sprawiło, że już od początku byłam bardzo zaniepokojona. Pies miał być wyciagnięty ze schroniska, zaleczony, podkarmiony i z dokumentami potrzebnymi do przewozu za granicę (wtedy jeszcze mieszkałam w Finlandii). Odebranie psa to była farsa - od kobiety, która 1,5h nie odbierała telefonu. Chodziłam po jakimś miasteczku godzine w kółko, próbowałam dodzwonić sie do wszystkich z fundacji - bezskutecznie.

Jak się udalo - po wymienionym wczesniej czasie - i pani, u której Bajer był na tymczasie, zabrała mnie w końcu z ulicy do swojej kamienicy (na 3cim pietrze po stromych schodach - zabójstwo dla basseta, okazało się, ze ja w tym mieszkaniu nie zdejmę butów. Pomijam sytuację życiową tej kobiety, nic mnie do tego, ale na dzień dobry czułam potworny smród psa z zaropiałymi do niemożliwości oczami, szturchanego przez dzieci, przy mnie kopniętego, syf w domu, rozwalony worek najtańszej karmy i wypełniony brzydko mówiąc "na pałę" paszport. Oczywiscie bez żadnych szczepień. Byłam przejęta zabraniem Bajera, zwłaszcza, ze od momentu gdy mnie zobaczył nie odstąpił juz mnie na krok, więc kazałam przynieść umowę adopcyjna (oczywiście,  nie przeygotowaną...), a jak tylko dojechal na miejsce R. zabraliśmy psa. Dowiadując sie, ze "sra i szczy w domu gdzie popadnie!"
 
Zmiana pościeli wymaga asysty.


Śmierdział tak, jakbyśmy własnie zabrali go z boksu schroniska. Prawie nie widział, a stan jego uszu z ropnym zapaleniem był taki, że właściwie nie słyszał. Starej obroży sie natychmiast pozbyliśmy - wkroczył w nowe życie.
Zaraz po przewiezieniu musiał zostać solidnie wykąpany, bo nie dało sie z nim wysiedzieć w jednym pokoju. A wizyta u weta ujawniła - ropne zapalenie uszu i oczu, krwiomocz (co wyjaśnia posikiwanie w domu... Bajer jest gotów zmarłego postawić na nogi, zeby nie załatwić się w domu. Nie raz i nie dwa mam ochotę urwac mu w nocy o 3 o to głowę...ale z drugiej strony - sygnalizuje uparcie i dobrze, zamiast zalewać mieszkanie. Zdarzylo mu się nasiusiać wtedy dwa razy, jak został sam i nie miał jak wyjść, a był chory.
Doszło zapalenie żoładka, skóra w paskudnym stanie i zwyrodnienie kręgosłupa.
"Ewelina! to młody, super zdrowy, mega inteligentny pies!"

 
A powroty ojojania.


Aha. -.- W Finlandii nie wiedzieli od czego zacząć jego leczenie, żeby mu nie zaszkodzić jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że początkowo myślano, ze myśmy go doprowadzili do takiego stanu. Panie z fundacji chciały mi go zabrać myśląc, że kłamię i nie radze sobi z nim.
Faktem - nie jest to najprostszy pies na ziemi, w jego terapię ze stresem włożyłam pół roku intensywnej pracy, ale leczenie permanentne sprawia, ze do zastrzyków i badań jest lepiej mu założyć jednak kaganiec. Jest to też jedyny pies, który mnie ugryzł.
Także przy nauce oddawania zasobow - zwłaszcza piłek.

Jedna z najlepszych zabaw. Karton, gazety i smaczki.
Leczenie trwa do dziś. Do żołądka doszła trzustka, zwyrodnienia sie nasiliły, jest na specjalnej karmie, na specjalnej diecie, na specjalnych przysmakach, jest potwornym alergikiem na leki i ma zaguzowiałą wątrobę. Nigdy nie mielismy okresu dłuższego niż 2 tygodnie bez weterynarza. U nas w lecznicy Na Złotnie mają wpisany nas nr telefonu i absolutnie nie dziwią sie, widząc nas trzeci raz w tygodniu. Rozmiarami apteczki Bajer pobija moja babunię, a jego choroby sprawiają, ze i mnie siadają nerwy i zdarza sie, ze mam ochote się poddać. Jak to wygląda?
Drzemeczka ze ślinotokiem.

Niedziela. Pies rano zjada śniadanie, raczej niechętnie, bo to TYLKO paskudne chrupki. Jedziemy do stajni, a po stajni biegiem juz do weta, nie przebrawszy się, bo Bajer wentyluje się, ślini, jest ponapinany i co jakis czas skowyczy z bólu (takie ataki potrafi mnie i miewa najczęściej w weekendy w nocy albo w tygodniu nad ranem). Dostajemy leki, ale nie ma nszej pani doktor i potrzebne jest usg. Pół dnia i pół nocy latam z lekami przeciwbolowymi, a nie kazde może dostać, patrz watroba...w nocy znajoma inna weterynarz robi zastrzyk, sciagnieta do domu do nas. A w końcu w poniedziałek popołudniem dowiaduje sie, ze ostre zapalenie trzustki. Trzy dni kroplówek, dojazdów, wleczenia psa za sobą (on 30kg, ja 52 kg, gryzie przy podnoszeniu, poza tym to własciwie dla mnie poza podniesieniem na chwilę, awykonalne donieść go gdzies na rękach), badań krwi, wnoszenia na parter na ręczniku, zastrzyków i tym podobnych przyjemności, trwających do niedzieli nastepnej, kiedy to Bajzel postanawia zrobić siku krwią. I znów na sygnale do lecznicy, badania, kolejne leki - krwiomocz, ostre zapalenie pęcherza, antybiotyki, znow badania krwi, po tygodniu na antybiotykach moczu, kolejne leki. Pies po powrocie 2 h wyje, bo ciągle chce siku, ciśnie go pęcherz. Padam na twarz, jedziemy do psiego parku, a potem na Zdrowie, póki leki nie zaczną działać niech opróżnia pęcherz. Nie mam za soba od tygodnia ani jednej przespanej spokojnie nocy, po pracy (Bajer kilka dni bywa w klinice w tym czasie), wojowanie z chorobą. Następny tydzień wygląda podobnie, ale dostajemy opiaty na ból, zdarza mi sie więc wstać w nocy raz tylko, nie pięć. Teraz trzeci tydzien, nadal zapalenia, ale juz o mniejszej intensywności, koncówka leczenia, on się lepiej czuje. Może za tydzień będzie po wszystkim.
W styczniu siadł nam tak kręgosłup. 10 dni zastrzyków, które robiła nam cudowna Gosia, ograniczenie ruchu i inne przyjemności.
Po drodze zapalenie uszu, spojówek i pęcherza też sie przewinęło (od stycznia do marca).
Bajer jest ze mną ponad 4 lata.

Drzemeczka na nospie.

Działające opiaty.

Nie wierzę już fundacjom, bo poznałam ten swiatek od środka. Nie wierzę piejącym peany kobietom, podającym się za innych ludzi, niż okazuje się, że są. bagatelizującym sygnały od włascicieli adoptowanych psów mówiac im, ze histeryzują. Jestem autentycznie zła, także na to, ze nie mogę nic zrobic, nikt nie poniesie konsekwencji. Mnie choroby Bajera zabierają pieniądze, ogromne ilości, ale tez zdrowie i moje nerwy. Kocham go niesamowicie, jest moim paskudnym marudą i zrzędą, ale jednocześnie wiem, że jeśli odejdzie to jakiś czas będę musiała od psa odpocząć. Chciałabym wyjechać na weekend, nie martwiac sie, czy starczy mi potem na jego ewentualne leczenie, czy ktoś z nim zostanie i nie będzie problemów. Chciałabym po pracy iśc na normalne zakupy, nie lecieć na złamanie karku, bo pies czeka w domu z zapaleniem pęcherza lub czegoś innego i leki może już przestają działać, iść do lekarza bez kombinowania. Czasem bywam tym potwornie zmęczona, ale potem widzę jak cieszy się jak wracam do domu, za każdym razem bez żadnych wypomiań, ze ej, wczoraj szarpnęłaś szelkami, a ja byłem (od kwadransa) zauroczony jakimś zapachem pod krzaczkiem i chciałę go skończyć! Czy że nawarczałam na niego w nocy, bo po powrocie z siku stwierdza, że może jeszcze kapkę by siknął.


Ale dziś jak ktoś pyta jaka to rasa odpowiadam zgodnie z prawda - trudna. Jedna z najtrudniejszych, niezależna, wybiórczo głucha, dominująca, uparta jak nikt inny (wierzcie mi, nie znam bardziej upartych psów), mająca swoje zdanie na każdy niemal temat, pies jednego pana i to rasa bardzo, bardzo obciążona chorobowo. Z jakiegoś powodu w życiu jednak się u mnie zjawił i jestem mu za to wdzięczna, ale to jedna z najtrudniejszych lekcji w moim życiu.
Pozdrawiamy, ja i Bajzel.
Idę!

   Nie idę...

NIE IDĘ.

czwartek, 14 marca 2019

W marcu jak w garncu.

W marcu zycie znów nabrało rozpędu i z wywieszonym językiem staram się za nim nadążyć. Kolejne zmiany, jedne planowane, drugie mniej, gonią się wzajemnie, a ja potrzebuje dnia na kanapie, z książką, dobrą kawą i kocem, ewentualnie z przerwą na psi spacer, zamiast kolejnego ganiania z miejsca w miejsce.
Nie wiem jak Wy, ale pomysł niedziel niehandlowych jest dla mnie tak trafiony jak piąte koło u wozu. Przez to nie mam czasu w sobotę na nic, zwłaszcza na odpoczynek, bo z K. staramy się ogarnąc i dom, i pranie, i psa, i zakupy na raz, a jeszcze wieczorem nadrobić towarzyskie zaległości. Efekt - opłakany. Wstajemy wcześnie, zeby chociaż śniadanie zjeść na spokojnie, bo w niedzielę zwykle o 9 jedziemy do stajni, więc z automatu jesteśmy dość wczesnie na nogach. A do tego - pogoda nie rozpieszcza, w marcu faktycznie, jak w garncu. Liczę zatem na ciepla, 17stopniową sobotę tudzież niedzielę ;)

Tymczasem zaczęło się przesilenie, więc większość wieczorów (póki z allie nie dojdzie kolejny obraz do smarowania) spędzam pod kocem po spacerach oglądajac ostatnio The Crone. Pies drzemie, lub przekupiony smakowitą kością z końskiej skóry (która kosztuje mnie dużo więcej, niż tylko pieniądze, ale nie uczula..) próbuje nas zaczepiać. W Ikei dwa tygodnie temu dorwaliśmy cud lampkę, dającą ciepłe, przytłumione, żółte światło, w dziwny sposób rekompensującą pochmurny dzień na zewnątrz i jeszcze za wczesny wieczór. W promocji, ostatnia sztukę złapalismy za 27 zł :)

Wczoraj pojechałam w końcu do fryzjera opanowac swoje włosy i po raz pierwszy nadać im nieco innego koloru. Oczywiscie stchórzyłam - wiec wróciłam obcięta i nieco rozjaśniona (latem moje włosy poddają się promieniom słonecznym i same z siebie tak wyglądają) oraz zadowolona. Każdemu i każdej polecam Kobus Hairstyle w Łodzi, gdzie w rozsądnej cenie Mateusz czaruje na głowach, a do tego potrafi nieco pięknie pośpiewać nad uchem :)


Ze zmian zrobiłam w lutym upragniony tatuaż, w studio Gorilla, które też ogromnie polecam, zwłaszcza Andrzeja, który jest świetnym kompanem do rozmowy, nie tylko dziarania :)
A w ostatni weekend popełniłam auto, totalnie nieplanowanie i przy pomocy przyjaciół, za których codziennie dziekuje wszelakim borom tucholskim. Stalam sie wlascicielka toyoty, z którą mam zamiar zżyć się na dobre i złe na najbliższe, conajmniej, 2-3 lata. Tym samym ford będzie wystawiony na sprzedaż w najbliższym czasie i miętuskowa przygoda dobiegnie końca.
Powiem szczerze - sprzedaże i kupna aut są jedną z najbardziej stresujących rzeczy w zyciu dla mnie.

W sobotni poranek czesto odbywa się krojenie psiego kurczaka przez K.
Oznacza to, że Bajer po porannej drzemce ma misję - hipnotyzowanie i wyłudzanie ewentualnych resztek i okruszków. Z lewej, z prawej i nie zważajac na żadne przeszkody...

Jestem!    
Z lewej jestem..
Mogę? Z lewej mogę??
A z prawej mogę bardziej..??
...nic mię nie powstrzyma.

Z UKejowa przyjechał do mnie cudny kubolek, stanowiacy ładną ozdobę i picioumilacz w pracy :) dziękuję!
Szkoda, ze w PL nie ma jeszcze Primarka. Ponoć mają go otworzyć, ale boję sie,że ceny i tak nas zwalą z nóg.


Swoja drogą, pokusiłam się wczoraj i obejrzałam Leaving Neverland. I powiem szczerze, ze najbardziej oprócz filmu przeraziły mnie reakcje ludzi w komentarzach pod artykułami o nim. Jad, złośliwość, obrona gwiazdu pop-u, której żaden z fanów nie poznał osobiście, a to, że ktoś ładnie śpiewa i tańczy nie czyni z niego dobrego człowieka, pełne nienawiści, chamstwa i prostactwa - tego się nie spodziewałam. Czemu ofiary milczały? Tak działa molestowanie, "mistyczna" więź z przesladowcą, zwłaszcza, ze tu był to jeden z najbardziej znanych na świecie ludzi - podziwianych przez wykorzystywanych przezeń chłopcow. Stwarzał cała siatkę, otulajac nią rodzinę, nie tylko same dzieci - ale nie będę sie zagłebiać. Myslę, ze każdy ma swój rozum i rozsądek, trzeba mu tylko dać dojść o głosu. Gdzie byli rodzice - oni też odpowiadają na to pytanie. Obok, zaślepieni jak dzieci, bogactwem, możliwościami, Michaelem Jacksonem-synem/-przyjacielem rodziny. Film idealnie przedstawia mechanizm, w jakim funkcjonują pedofile i to, jak bardzo ofiary mogą nie wiedzieć, ze byly molestowane. Ja wierzę, nigdy fanką MJ nie byłam, zawsze wydawał mi sie śliski i nie na miejscu z tymi chłopcami w wieku przedpokwitaniowym, z którymi się spotykał i był blisko. Sama mam 31 lat i nie wyobrażam sobie fascynacji takim małym człowieczkiem w kontekscie przyjaźni czy jakiejs ogromnej zażyłości. To nie jest i nie było zdrowe, od razu powinno budzić niepokój.
Tak czy inaczej - film warto obejrzeć, zwłaszcza majac dzieci. I zacząć przecierać oczy. A wszystkim lejącym na ofiary molestownia jad przydałby się kubeł zimnej wody na głowę.

Tymczasem - czekajmy wiosny! Już za tydzień mozna topić Marzannę :)

Drzemanko przedwieczorne.


Urocze :)

środa, 6 marca 2019

Praca w domu dziecka, cz. 2.

Bywalo, ze do pracy szlam ze scisnietym z nerwów zoladkiem. Ale bywalo, ze to uczucie znikalo zaraz po przekroczeniu progu, jak witaly sie ze mna dzieci. Jesli w okolicy nie platala sie zadna zakonnica - latwiej bylo funkcjonowac, chociaz przyznam, ze przywyklam do nich w któryms momencie przestalam na nie zwracac jakas szczególna uwage, chyba, ze cos sie dzialo.
Zwykle przelozona przychodzila zwracac uwage na to, czy jest na grupie bardzo czysto - a mialo byc. Idealnie czysto. Kazdy kto pracuje z dziecmi lub je ma wie, ze zachowanie idealnego porzadku przy nich jest niemozliwe.

Apogeum mojej zlosci skumulowalo sie pewnego dnia na mszy w kaplicy. Bylismy zobowiazani pojawic sie tam z cala grupa, odswietnie ubrani, na poranna msze. Jedno z maluszków, dziewczynka, miala zespól FAS. W zwiazku z tym rozwój mowy byl u niej nieco opózniony, na co znalazl sie dobry sposob. Przynosilam do domu dziecka gitare i spedzalam przynajmniej godzine rano lun popoludniu wprowadzajac piosenki (zwykle o charakterze religijnym). Okazalo sie, ze to dziala, zwlaszcza zwykle, miekkie i proste do wymówienia "alleluja".
Msze u sióst prowadzil kaplan - ochlejus, fiolowo-czerwony na gebie, nieprzyjemny i smierdzacy czasem gbur, duszpasterz wiezienny. Zdarzylo mu sie nieprzytomnie otworzyc nie to kazanie, co powinien, wiec mozna sobie wyobrazic jaki byl. Siedzialam na jednej z nich ze wspomniana dziewczynka, niech bedzie Daniela, na kolanach. Po odśpiewaniu czegoś ksiądz zaczął kazanie, podczas gdy Daniela nadal sobie pod nosem mruczała "alleluja.." (msza z uczestnictwem dzieci) i nagle w kaplicy zrobiło sie cicho. Próbowałam ją wyciszyć, ale kazdy kto ma dzieci bądź z nimi pracuje wie, ze wyciszenie niespełna dwuletniego dziecka jes średnio czasem możliwe. Ksiądz przerwal kazanie i wściekły kazał mi uciszyc dziecko natychmiast lub wyjść z mszy. Podniosłam się i wyszłam z maluszkami, resztę czasu spędziliśmy pod drzwiami kaplicy, aż czerwonomordy ksiądz skończy nabozenstwo. Tydzień później ten sam mężczyzna złapał mnie wchodzacą na mszę z dziećmi za łapki i powiedział, że mam zostać na zewnątrz, bo on się użerał nie będzie. Żadna ze stojących w zakrystii sióst nie zareagowała, a ja do końca mojego pobytu tam nie weszłam na mszę. Nastomiast wtedy zapytalam go tylko czy słyszał, ze Jezus powiedział "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".

Zdarzyło się, że na kolację miałam dać dzieciom kaszę gryczaną polana tłuszczem. Tylko. Nie było to fajne.

Wielu rzeczy dzis nie pamiętam. Pamietam smutny pokój wychowawców, w którym siedział duży, różowy i smętny miś z różowym uchem, zwykla szafke, w której trzymalysmy leki i pod nią wieczorami leżące dziecięce plecaki do sprawdzenia na rano.
Pamiętam moja obawę jak zostawiałam starsze dzieci wieczorem, kąpiąc maluchy, czy poranne błaganie kogoś z innej grupy o popilnowanie dzieciaczków, bo musiałam starsze odprowadzić do szkoły. Pamiętam fałszywe uśmiechy siostry do strażaków, sprawdzających budynek i pytanie jednego z nich, czy ona jest zdrowa na umyśle.
Pamietam swój dyżur w sylwestra do 22.00 i prośbę do sióstr,zeby dały starszym dzieciom poczekac na północ, a potem przychodząc w Nowy Rok (nie powinnam, ale wychowawczyni która miała dyżur wyłączyła telefon i nie można sie było do niej dodzwonić...) na 6 dowiedziałam się jak to zrobiły. Jedna z nich wywaliła ciuchy dzieci i kazała im je układać w szafce, żeby miała zajęcie. Pamietam jak w starszej grupie siostra przeczytała pamietnik jednej z nastolatek, innej powiedziała, ze ją piz*a swedzi chyba, skoro tak długo się kąpie, pamiętam faworyzowanie jednego dziecka przez siostrę na nocnej zmianie u nas, a brak sympatii do drugiego.
Pamiętam, że jak nie przedłużyłam umowy - siostra ksiegowa na do widzenia rzuciła we mnie moimi papierami, wściekła jak osa, a ja z żalu, że nie pożegnałam się z dziećmi i ulgi, że juz do tych czarnych potworów nie wrócę, płakałam w autobusie. Tylko jedna z nich była ludzka, ale też potrafiła pokazac pazury.
Tylko tamtego roku nie byłam na wigilii w domu. Wiedziały, że nie mieszkam w stolicy,miałam powiedziane, że jak jestem w wigilie w pracy, mam wolny nowy rok (terefere. Oczywiście świeta płatne tak samo jak normalne dni.), kazano mi przyjść w wigilię i miałam powiedziane, że mam dyżur normalnie, do 22, a wigilię spędzam z dziećmi. O 16.30 siostra kazała mi isc do domu mówiąc, że nie jestem już potrzebna. Pojechałam, obejrzałam film i poszłam spać. To nie był dobry, świąteczny dzień, zwłaszcza, ze gdyby nie kaprys sióstr mogłam być w domu (w grupie zostały dzieci, z którymi siostra spokojnie sobie radziła). Pierwszego dnia świąt miałam dyżur od 6, więc nie jechałam do domu, nie było sensu.
Pamiętam jak starsi chłopcy powiedzieli, ze jedna z sióstr za coś jednego z 12latków na korytarzu strzeliła pasem na gołą pupę.
Pamiętam doskonale paskudny nastrój miedzy nami, wychowawcami, dziwny kwas z powodu bzdur, moje wieczne niedoinformowanie, a jak pytałam najstaszą stażem wychowawczynię o kieszonkowe na przykład - nigdy nie dostałam jasnej odpowiedzi.
Miałam cudowną grupę dzieci, od najmłodszych po najstarsze, która przy drobnym przeorganizowaniu mogłaby funkcjonowac lepiej. Gdyby tez dać dzieciom być dziećmi - byłoby lepiej. Nie wiem, jak można powiedziec do 9-latki "Będziesz dziwką jak twoja matka", ale mysle, ze zakony wypaczają. Zwłaszcza żeńskie. Nie spełnianie sie jako kobieta, matka, może żona, jako człowiek. Żyją w dziwnym odizolowaniu, a ja od wielu lat (mając taki zakon w rodzinnej miejscowości) nie wierze w ich uśmiechy. Rotacja wychowawców w domu dziecka byla ogromna, a ja wiem, że głownym powodem zwykle były siostry, nie dzieci. Dzieci są sobą, nie udają, nie kłamią, jak są złe to klną, biją czasem, czasem płaczą. Dla mnie problematyczna byla też wychowawczyni, mieszkająca na miejscu i brak wsparcia w osobie psycholożki i pedagożki. Atmosfera dziwnej złości i brak chodzenia na kompromis. Białe albo czarne. I brak moim zdaniem odpowiedniej ilości ludzi w grupach, zwłaszcza w tej najmłodszej, gdzie był największy rozstrzał wiekowy i najmniej samodzielne maluszki.
Sama w DD złapałam wszy, których niemalże nie sposób się było pozbyć z grupy. O ile chłopców łatwiej po prostu ostrzyc na króciutko, tak dziewczynki miały piekne, gęste włosy, o które trzeba zadbac inaczej. Przy wszawicy trzeba też wyprać w gorącej wodzie pościele, misie, koce itp., a tu usłyszałam od siostry praczki, ze chyba zwariowałam. Ze ona ma wystarczajaco duzo prania, mam jej nie dokładać.
Cóż.

Dobrego dnia Wam. Spokoju ducha.
Już wiosna do nas zaglada.

poniedziałek, 4 marca 2019

Praca w domu dziecka.


Bardzo dlugo zbieralam sie w sobie, zanim zdecydowalam, ze moze warto o tym napisac. Moze ktos tu zajrzy i wyniesie dla siebie jakis wniosek?
Kilka dobrych lat temu po studiach wynioslam sie z Torunia do Warszawy, gdzie podjelam prace w domu dziecka, prowadzonym przez siostry zakonnice, mieszczacym sie na terenie klasztoru, w którym znalazlo sie takze oczywiscie biuro i kaplica.
Dzieci zajmowaly trzy pietra, najstarsze dziewczynki, najstarsi chlopcy i mieszana grupa, gdzie najmlodsza dziewczynka miala w momencie mojej pracy tam niecale 2 latka, potem dwóch chlopców w wieku 3 i 3,5 roku, dwóch 6-latków, jedna dziewieciolatka, jedna dziesieciolatka i dwunastolatka. Pomijajac trójke dzieci, która zaraz na poczatku wrócila do domu rodzinnego do mamy.
Zostalam jak sie mozna latwo domyslic - jednym z wychowawców, w najmlodszej grupie. Przyjeto mnie cieplo, acz z dystansem. Mialam jeden dzien, przed weekendem, by ogarnac porzadek dnia w grupie i poznac nieco dzieci.
Całą zmianę byla ze mna jedna z wychowawczyn,a na dzien dobry zostalam po tym jak odprowadzila dzieci do szkoly, a ja opiekowalam sie w tym czasie maluszkami, oddelegowana do prasowania prania. Na kilka dobrych godzin.
Dowiedzialam sie tylko, ze po kazdym wieczorze mam wpisywac sie w zeszyt "raportów" zeby dac obrac wychowawcy po mnie, co sie dzialo. I to wszystko.
"Wszystko zobaczysz."

Zobaczenie zaczelo sie od powrotu dzieciaków ze szkoly. Po obiedzie, który przynosilo sie z kuchni na góre, w czasie gdy male dzieci szly na popoludniowa drzemke, nadszedl czas na odrabianie lekcji.
Powiedzenie, ze proces ten byl cyrkiem na kólkach byloby za malo adekwatne. Ale dajace nikly obraz jak to wygladalo.
Naprawde jednak rozumiem, ze dzieciom sie nei chcialo tego robic. Ze w domu dziecka ciezko znalezc spokój i wyciszenie, zwlaszcza jak w tak mlodym wieku boryka sie juz z takimi problemami jak rozlaka z rodzicami, jacy by nie byli, z dzieleniem zycia z obcymi ludzmi, czesto od bezsensowna i meczaca kuratela oraz abstrakcyjnymi dla dzieci, ale i czesto dla mnie, zakazami.
po piórniku polamanych kredek, wrzaskach i wyzwiskach jakich nie powstydzilby sie zaden szewc, bardzo zdolna dziewczynka prawie opanowala wiersz, jakiego miala sie nauczyc. Trafilo sie, ze moglam z nia usiasc sam na sam, nie w grupie, gdzie duzo ciezej byloby sie jej skupic. Bylam pelna podziwu dla plynnosci wulgaryzmów jakie z siebie wypluwala ta 9-latka.
Po odrabianiu lekcji zwykle pomoc wychowawcy szla do domu, kolo 18-19 i zaczynal sie wieczór, w czasie którego ja musialam umyc trójke maluszków (na drugim koncu baardzo dlugiego korytarza), a starsze dzieci mogly obejrzec telewizje w tym czasie. Jak sie latwo domyslec najstarsza dziewczynka czesto przybiegala zakomunikowac, ze ktos sie bije. I tu powstawala sytuacja dla mnie absolutnie niedopuszczalna - musialam zostawic trójke maluszków, czesto jedno badz dwa w wannie, czesto pod opieka wlasnie najstarszej dziewczynki, która byla niesamowita pomoca i swietna mloda osoba, by leciec rodzielac reszte. w bójkach bywalo naprawde goraco, a i zdarzylo sie, ze jeden z chlopaków próbowal z wscieklosci wylac bardzo goraca zupe na innych w kuchni tudziez doskoczyc do kogos z nozem. Pomijam juz wyzwiska.
Po kapieli maluszkow byl czas na ich bajeczke przed snem, praktykowalam tu czesto audiobooki, ale i czesto po prostu po cichutku puszczalam jakies usypiajace piosenki, w czasie gdy starsza czesc grupy POWINNA sprzatac.
I teraz gwoli wyjasnienia - nie chcialo im sie. I ja to rozumiem! Dzieciaki w pokojach naprawde mialy wzglednie czysto, jak na ten wiek i ilosc, a tu trzeba bylo zamiatac, odkurzac, zmywac itp. Czesto staralam sie im pomagac, zwlaszcza jak widzialam, ze ktos ma naprawde gorszy dzien. Nigdy jednak, w zadnej sytuacji, ani lekcji, ani sprzatania, nie przekupywalam nikogo z grupy. A w naszej trójce wychowawców byla dziewczyna, ktora zaskarbiala sobie tym sympatie dzieci. Odrabiala za nich lekcje, sprzatala, a jak nie mogla w danym momencie - oferowala za to cos innego. Mieszkala na terenie zakonu i byla bardzo zzyta z siostrami. Ona jako jedyna osoba cywilna uprzykrzyla mi tam potwornie zycie. Podrzucala swinie, nie robila raportów albo wrecz kopiowala moje w innej kolejnosci, obgadywala i byla przy tym slodka jak ulepek.
Porafiła w kuchni powiedziec pracującym tam dziewczynom, że mają mi przekazać, że ona uważa, ze jestem niezłym pracownikiem...
Pózniej dowiedzialam sie, ze powodem byla sympatia, jaka darzylam grupe i to, ze w sumie dzieci tez mnie lubily, a nie kupowalam tego zadnym sposobem.
Ale odbijalo mi sie to czkawka, tak jak to, ze staralam sie stanąć po ich stronie w opozycji do absurdalnych nakazow/zakazów innych (np. zakaz włączania radia w czasie adwentu.) Jak załatwiłam dla dziewczynek wózki z lalkami - odchorowałam kwas potem fizycznie.
Do strasznych sytuacji dochodziło bez żadnych skrępowań, mało tego, byłam później za nie szykanowana. Przykładem może być to jak jedna z sióstr zakonnic weszła do łazienki, gdzie byłam z trzema dziewczynkami podczas pewnych zabiegów na włosy, które chwilke trwały. Rozmawiałyśmy i żartowałyśmy, przeglądając się w oknie (była zima, wiec doskonale widać było odbicia). Siostra z miejsca weszła z wyrzutami, awanturą i syczeniem, a na reakcję dziewczynki, do której głównie to skierowała, nie trzeba było długo czekać. Odpyskowała i na nic zdały sie moje próby załagodzenia sytacji. Siostra zlapała 9-latke za szyje i uderzała o szybę okna jej głową. Nie mogłam ich rozdzielić, a jak mi się udało kazałam jej natychmiast opuścić łazienkę. Sprawę zgłosiłam do psycholog i pedagog - i kilka dni później jak jedna z dziewczynek dostała przed samiutką 22 napadu szału, pobudziła maluszki to przyszła ta siostra, pełniąca u nas dyżury nocne, i dała maluchom LIZAKI (podczas gdy ja próbowałam opanować mojej postury dziewczynkę, tłukącą się po korytarzu i grożącą wszystkim, bo jej odstawiła wychowawczyni bez konsultacji z lekarzem leki uspokajające...) mnie mówiąc, że skoro rozpowiadam, że dusi dzieci to sama mam sobie radzic.
Poradziłam, swoją drogą.
Zmiany popołudniowe kończyłam po 22. Wychodziłam juz nie przez furtkę, ale przez 2 metrowy parkan zakończony sztachetami, bo siostra kluczniczka zamykała wszystko na klucz dokladnie o 10 wieczorem, mimo próśb, zeby czasem poczekała chwilkę, bo nie zawsze da się wyjść na czas (ze starszych grup łatwiej było wyjść 21:55, ale i innym się zdarzała podobn sytuacja). Zimą po oblodzonym płocie to naprawdę nie było ani łatwe, ani bezpieczne.

Zdarzyło się, że rano była śnieżyca. Spóźniłam się na 6.00 dosłownie - 10 minut, dojeżdżając autobusem. Siostra pilnująca dzieci w nocy wrzeszczała i rzucała we mnie pękiem kluczy.

Było i tak, że wyrzuciła chłopca z kuchni tak, że dziesięciolatek uderzył w nie głową, nabijając paskudnego guza.

Bywało, że w sobotę dzieci chciało obejrzeć bajkę. Po posprzataniu pokoi i piętra, ale np. dwóch sześciolatkow bawiło sie klockami w tym czasie i chcac dołączyć poprosili, czy moga sprzątnąć to później, bo coś konkretnego budowali. Zgodziłam się.
Oczywiście - skończylo się awanturą, że to nie takie reguły są, że to wymyślanie, że moga sobie budować od nowa. W efekcie - pół soboty wrzasków i nerwów, bo tak.
Mnie nie wolno bylo dzieciom dać popcornu do filmu w pokoju dziennym, miały go jeść w kuchni...podczas gdy wychowawczyni mieszkająca na terenie osrodka, dajmy jej w końcu na imię Ala, robiła to za moimi plecami, ze mnie robiąc wariatkę.

Pozwolę sobie podzielić ten wpis na pół, bo nie dość, ze budzi się we mnie z miejsca złość, to po prostu notka wyszła juz teraz bardzo, bardzo długa...a to nadal nie koniec.

wtorek, 26 lutego 2019

Misz masz.

Tak mnie ostatnio naszla krótka refleksja.
Ile rzeczy, które nazywamy pasja, robimy faktycznie dla siebie? Ile z nich faktycznie sprawia nam przyjemnosc, radosc, niesie spelnienie?
Ile z nich ma drugie dno, w którym zza szklanej sciany czekamy na widownie, która nam przyklasnie.
Jak czesto spiewamy, bo lubimy, a nie dlatego, ze ktos nas slucha. Piszemy, bo lubimy ponad wszystko przeniesc na papier swoje mysli, pomysly i slowa. Jak czesto wsiadam ja sama na konia z mysla: niech podziwiaja!
Stop.
Jak wsiadam na konia to zawsze mam w glowie mysl: zeby bylo pusto! Zebym tylko nie jezdzila jak worek kartofli, ale tak, by zwierze moglo swobodnie pracowac, a ja cieszyc sie z porozumienia z nim. Nigdy nie szukam pochwalnych spojrzen, bo mnie samej niesie jazda konna zwykle tyle przyjemnosci, zwlaszcza jak nagle zaskakuje jakas zapadka i kon zaczyna sie niesc, a ja czuje to po prostu, jak robi sie lekko i potem bach, krzywo ulozone na chwile cialo, wiec skupiam sie na powrocie do poprzednieg stanu, winy szukajac w sobie zwykle, nie zwierzaku, ale skupiajac sie na tyle ze potem bywam zdziwiona, gdy ktos powie - fajnie szedl! Szukal glowa miejsca, ladnie pracowal nogami. Super, ale to nie o to chodzi, zeby patrzyli i podziwiali. Mnie to porozumienie z koniem sprawia ogromną satysfakcję!


Zastanawiam sie jednak gdzie jest pewna przestrzen, dzielaca pasje od tego, co robimy dla poklasku. Czy malujac juz myslimy - to beda podziwiac! Zrzuce ich ta piosenka ze stolka, a opowiadniem z lózka, wytresowanym psem zadziwię, a namalowanym obrazem zatkam.
Ilekros robimy cos dla kogos, nie dla siebie przede wszystkim, nie bedzie to prawdziwe. A o to, zeby bylo chodzi w pasji czyms. Jesli nam sprawia przyjemnosc bez wzgledu na wszystko - nie bedziemy czuli sie wypaleni, gdy inni tego nie docenia.
Jesli robimy cos przez wzglad na uznanie innych - nigdy nie bedziemy zadowoleni.

Swoją drogą - czy tylko ja czuje już wiosnę?
Wieczorami już nie trzęse sie wychodząc z psem (chyba, że wieje!), a wczoraj pod blokiem znalazlam przebiśniegi - biedne, wątłe, delikatne. Ale że ostatnimi czasy rzadko nosze ze sobą telefon, pewnie zadepczą je psy na spacerach i zostane nie uwiecznione :)
Rozdeptywacz przebisniegow


Swoja drogą to staruszkowi chyba zaczyna slabnac sluch - bywa, ze wracam do domu, po cichu zdazam się przebrać i dopiero go budzę.
Swoja droga w Łodzi zamyka sie Lady Fox i dzięki uprzejmości naszej cudownej koleżanki Bajer zyskał nowe szelki :)
Niestety, nie jest top modelem, to nie jego konik być ładnym w obiektywie aparatu, ale szelki zdecydowanie zasługują na to, by je pokazać, tak więc...


W piąteczki, do postu, bo w poście zakładam nie jeść słodyczy, kupuję u jednego z panów kanapka w pracy deserek o smaku słonego karmelu, który bardzo mi smakował, acz przyszly piatek bedzie ostatnim, w który go zjem. Trzymam kciuki sama za siebe, bo zdecydowanie słodycze to moja pięta Achillesowa w odżywianiu :)


Ukryte skarby...

W weekendy ostatnio jesteśmy bez sił, chyba zaczęło się przesilenie, więc żeby nie przedrzemać calego dnia, odkrywamy gry planszowe - na przykład Splendor :) po porannej jeździe konnej dobrze jest przysiaść z dobra herbatą i odpocząć.

Uwelbiam sobotnie poranki.

To troszke był też czas zmian, ostatnie dni. Dostałam piękne paznokcie, bo moje są w stanie opłakanym i powoli poddaję sie w ich ratowaniu. Oraz robiłam inne, fajne rzeczy, których efektem może się pochwalę za jakiś czas.

Póki co jednak - jutro środa, pikkulauantai, więc życzę wszystkim, by ten tydzień biegł szybko, a weekend najblższy wlókł sie jak flaki z olejem.

Panta rhei.

Dawno nas nie bylo. Zdążyła przyjść wiosna, zaziębić nas i rozgrzac, oblac sowicie deszczem i dosyszyc wiatrem. <3   Z nagich galezi...